Chyba się starzeję. Zaczęłam dzisiaj sama z siebie sprzątać w szafce, w której panował chaos od przynajmniej 7 lat. Zostały wtedy do niej przełożone wszystkie książki, które czytywała moja mama w młodości, a także mnóstwo innych rzeczy, które nie znalazły miejsca gdzie indziej. Mówiąc krótko - poupychano tam wszystko, co było możliwe.
No i nadszedł czas zagłady, wyrzuciłam połowę (np. jakieś stare swetry ojca, w których nie chodził od 15 lat), a książki ładnie poukładałam.
Przy okazji dokonałam jednego znaleziska, które pochłonęło mi dzisiaj prawie cały wieczór i pochłaniać będzie dalej. A mianowicie są to "Dzieła Poetyckie" Adama Mickiewicza, wydane w roku 1933 nakładem Komitetu Mickiewiczowskiego. Mocno nadgryzione zębem czasu (i to nie jest metafora, faktycznie grzbiet wygląda, jakby ktoś odgryzł jego kawałek).
Ale nie o tym chcę mówić, bo to nie temat na opisywanie rodzinnej biblioteczki, a na samą twórczość Mickiewicza. Muszę przyznać, że w gimnazjum i szkole średniej niezbyt przykładałam się do lekcji polskiego. Nie miałam na to czasu, bo gdybym miała wszystko czytać i wszystkiego się uczyć ze wszystkich przedmiotów, musiałabym wyrzec się snu, jedzenia i nocować w szkole, aby nie tracić czasu na przemieszczanie się między tą instytucją, a domem.
A teraz czytam sobie twórczość naszego Wieszcza Narodowego. I co stwierdzam? Liceum jest złe, bo tłamsi w człowieku jakiekolwiek chęci do samodzielnego myślenia, zagłębiania się w wybitną literaturę. Chodzi tylko o to, aby jak najlepiej zdać maturę - wstrzelić się w klucz odpowiedzi. A po co komu zrozumienie poety na własny sposób, skoro ktoś już wymyślił jak to interpretować?
Strasznie lubię dociekać, dlaczego coś takiego powstało i jakie miałoby odniesienie w życiu codziennym. Gdyby Mickiewicz żył teraz w moim mieście to myślę, że mógłby być moim dobrym kumplem. Czytając niektóre utwory, mam wrażenie, jakbym czytała o swoim życiu i jedyne co mi wówczas nie pasuje, to końcówki -em i -aś.
No cóż, mój nowy kochanek czeka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz