Wakacje są, większych planów jak nie było tak nie ma. Z pisaniem utknęłam w martwym punkcie i zupełnie nie radzę sobie z moją bohaterką, która robi co chce i strzela focha na cały świat. Trudny charakter, ech...
No i tak się złożyło, że bieganie porzuciłam - bo za ciepło, za bardzo męczy, za bardzo leniwa... I czas leciał, aż tu nagle zgadałyśmy się z Agatą i jeździmy. Endomondo mówi, że przejechałyśmy już 72,66 km. Jak na 4 wypady to w sumie dużo. Może jeszcze się uda do końca tygodnia zrobić tak, aby było 100 :D A jeśli nie, to trudno. Potem tydzień przerwy, bo Woodstock i znoowu.
W ogóle to dziwne, że jeżdżę ostatnio tyle, a zakwasów praktycznie żadnych... Zwłaszcza, że mój rower nie jest zbyt wygodny, ani przystosowany do jeżdżenia dłuższego niż dwa kilometry. Ot najzwyklejszy, najtańszy kupiony chyba z dziesięć lat temu za niewielkie pieniądze. Aż dziwne, że to jeszcze jeździ - trochę słabe hamulce, lekko krzywe tylne koło, ale daje radę. Zawrotnych prędkości nie osiągamy, więc może dlatego nic się jeszcze nie zepsuło :D
Odwiedzamy dawne nieuczęszczane trasy, którymi kiedyś zdarzyło nam się jechać i dodajemy nowe odcinki. Po dzisiejszej wyprawie wiemy, że więcej do miejscowości Borzęcin się nie zapuścimy - zdecydowanie dojazd pod górkę nie był przyjemny, powrót z górki, ale mimo wszystko ciężko było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz