Rok 2011 już dawno za nami, minął pierwszy tydzień roku 2012. Czas płynie zdecydowanie zbyt szybko, zbyt wiele się dzieje, aby to jakoś ogarnąć. No nic.
Wszyscy robią mnóstwo postanowień noworocznych, których i tak nie wypełniają. Bo co to za postanowienie "schudnę", skoro jedzenie jest takie dobre? Albo co to za postanowienie "zagadam do niego" skoro nieśmiałość bierze górę, a i tak pewnie nie byłoby wspólnych tematów i czekałoby tylko rozczarowanie. Dlatego też, ja postanowień nie mam żadnych. To znaczy mam, jedno. Kontynuować to, co rozpoczęłam w 2011 i dokończyć kilka projektów. No i zaliczyć sesję.
Co by tu jeszcze... zadziwiającym jest, w jak krótkim czasie można zmienić się tak bardzo. 2011 zdecydowanie przyniósł zmiany, których się w ogóle nie spodziewałam. Zmiany na lepsze, zdecydowanie. Tak, studia to najlepszy czas w życiu. I nie wiem jak ja to robię, ale udaje mi się jak na razie łączyć ze sobą to, czego nie potrafiłam ze sobą pogodzić w liceum. Spędzam poza domem jakby więcej czasu, niż w LO, a jednak czytam książki, których lista nazbierała mi się przez LO, kontynuuję poodkładane na później projekty opowiadań, uczę się, czasem poimprezuję, a i znajduję czas, aby nawet posiedzieć na gg.
A najbardziej w ciągu ostatnich dni mnie dziwi, jak rzeczy, o których zdarza mi się marzyć lub za którymi tęsknię, potrafią być beznadziejne (gdy się już odbędą), jeśli nie ma w nich z pozoru nieznaczącego czynnika. Ciężko to w jakiś racjonalny sposób zdefiniować, ale no nie wiem, dziwnie mi. Swoją drogą, testuję ostatnio silną wolę. Sprawdzam, do czego jestem zdolna po zmianach w charakterze. Robię rzeczy, o których nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że są wykonalne. Ba, prędzej spaliłabym się ze wstydu, niż coś zrobiła, a ja po prostu teraz z łatwością to robię.
Na ćwiczeniach z Psychologii któregoś razu mieliśmy ciekawą rozmowę z prowadzącym. Temat zajęć był o szczęściu, że na przykład jeśli coś kupujemy, to nasze szczęście skacze z 0 do 5, a potem znów spada do 0, bo się do tego czegoś przyzwyczajamy. Jedyną rzeczą, po której szczęście nie spada do 0 są (według badania przeprowadzonego w USA), uwaga uwaga - sztuczne piersi. Wówczas szczęście rośnie z 0 do 5, później spada do mniej więcej 3 i na takim poziomie się trzyma. Prowadzący nie mógł zrozumieć tego zjawiska. Ja je rozumiem. W USA panują stereotypy, że kobieta musi mieć duże piersi, inaczej czuje się niedowartościowana. A więc skoro ona uważa się za atrakcyjną, to i mężczyźni uważają ją za atrakcyjną, koło się toczy. Podobnie było w moim przypadku z rudymi włosami, nie byłam już szarą myszką, poczułam się pewniej. I wtedy zaczęłam zauważać, że nie jest tak źle, jak myślałam. Mała zmiana wyglądu, ogromna zmiana światopoglądu, samooceny i w ogóle, o.
Miało być podsumowanie 2011, wyszło jakieś przemyśleniocośtam. Trudno.