niedziela, 17 sierpnia 2014

Proces tworzenia - czyli o tym ile problemów napotyka każdego z nas.

Żyjemy w świecie, gdzie umiejętność pisania i czytania nie jest niczym dziwnym, więc i każdy z nas raz na jakiś czas ma przyjemność stworzenia czegoś - a czy jest to artykuł, piosenka, wiersz, opowiadanie, felieton, książka, film - to już nieważne. I nieważne też kim jesteśmy - możemy być uczniami, studentami, pracownikami, bezrobotnymi - każdego i tak kiedyś jakiś przymus dopadnie.

Proces tworzenia
Polega na tym, że dostaliśmy zadanie lub sami je sobie wymyśliliśmy i musimy tak to wszystko ułożyć, aby pasowało nam lub naszemu potencjalnemu odbiorcy. I tu zaczyna się problem. 


Zbieranie materiałów
No dobra. Wiemy już, że chcemy coś napisać, ale jak zacząć? Może warto by było przejść się do biblioteki i zobaczyć jak ktoś inny opisuje temat, o który będziemy zahaczać? A może po prostu spotkać się z osobą, która siedzi w tym temacie dłużej od nas i z nią porozmawiać? Właściwie pisarz jest takim złodziejem - inspiruje się tym, co już istnieje i na tej podstawie pisze coś nowego. Bo praktycznie wszystko już gdzieś zostało wymyślone.

Zbieranie się do pracy
Wiemy już o czym mniej więcej będziemy pisać, jak się dany proces odbywa, kto kogo zabije i takie tam. I co z tego? Ano nic. Siadamy do komputera, otwieramy pustą stronę Worda i gapimy się w nią przez godzinę nie wiedząc co napisać. I choć piszemy pierwsze zdanie, może nawet dwa zdania - wydają nam się one jakieś takie dziwne - że tak nie powinno być i ogólnie wszystko jest bez sensu.

Ja w takim momencie wychodzę gdzieś na spacer, jadę w teren - gdziekolwiek. Mam takie jedno magiczne miejsce, gdzie napisałam naprawdę wiele stron różnych powieści i tam po prostu chce się wracać. W ten weekend byłam tam dosłownie na pięć minut, a zdążyłam nawdychać się weny. ;) 

Czasem pomaga też muzyka - jakaś klimatyczna, dobre są soundtracki z filmów, twórczość Yirumy i można zamknąć oczy i pisać to, co nam "ślina" na palce przyniesie. Oczywiście - jeśli potrafi się pisać z zamkniętymi oczami. Można też rozpisać sobie wszystko na kartce i po prostu realizować plan punkt po punkcie - ja tak nie robię, bo potem i tak nie wiem co napisać. Po prostu muszę złapać "bakcyla" i pisać, pisać, pisać.

Wszystko jest przeciwko
 Ostatnio złapałam duużo weny - jak już wspominałam. I co? Nie napisałam praktycznie nic. Bo laptop się psuje, więc boję się, że połowa mi się nagle usunie, gdy laptop postanowi się wyłączyć, a poza tym po remoncie nie mam jeszcze wygodnego krzesła i dłużej niż godzinę na nim nie usiedzę, a na pewno nie będę w nastroju, aby napisać coś sensownego. A przy okazji może jeszcze sobie sprawdzę pocztę, odpiszę na maila, zobaczę co słychać na facebooku, pogram w Quizwanie, polubię zdjęcia znajomych, ułożę 2048. Ewentualnie mogę posprzątać na biurku. 



"Na ostatni moment"
Możemy tworzenie odkładać i odkładać. Ale co wtedy, jeśli deadline nas dogoni? Siadamy więc i piszemy, piszemy, piszemy, byle cokolwiek powstało. Weny nie ma, pisać trzeba. Powstają linijki tekstu, które naszym zdaniem sensu nie mają - ale są. Nigdy nie będzie tak, że to napisane "na szybko" będzie nam się podobało - bo nie włożyliśmy w to wystarczającej ilości pracy, a jedynie stworzyliśmy to na odczepne. 

Wena
A tak odnośnie moich wcześniejszych wypocin - kwestia definicji weny. No bo czym tak właściwie jest? Pomysł na napisanie czegoś to osobna kwestia, może jakiś impuls do pracy? I dlaczego zdecydowanie częściej spotyka się stwierdzenie "Nie mam weny, nic nie napiszę" niż "Mam wenę, idę pisać"? Może dlatego, że tak naprawdę pojęcie wena nie istnieje, a jest to jedynie przykrywka na nasze lenistwo? 
Co o tym sądzicie?