wtorek, 29 stycznia 2013

I w zasadzie po sesji.

Zaraz? Pisałam tu szesnaście dni temu, że nie wiem jak zaliczę dwadzieścia rzeczy, a to wszystko już za mną? Ale jak to?!

Został mi jeden egzamin 7 lutego, reszta mam nadzieję, że do przodu. :)

Przechodniu, powiedz Fizyce, tu leżym, jej syny. 
Prawom jej do ostatniej posłuszni godziny

 A tak na serio, wierzyć mi się nie chce, że to wszystko zaliczyłam. To dla mnie jak jakiś sen, z którego zaraz się obudzę. Nie włożyłam w to tyle pracy, co podczas poprzednich sesji, a wszystko póki co w pierwszych terminach. Nie wiem, czy ta sesja była łatwiejsza, czy rozłożyłam sobie bardziej pracę - choć w to drugie wątpię. Nie uczyłam się przez cały semestr, obijałam się totalnie. O co więc chodzi?

Myślę i nic, trzy ostatnie tygodnie były straszne. Brak snu po nocach, zupełny brak rozumienia tematu, milion godzin spędzonych na PG i w jej okolicach, starając się napisać tysiąc raportów i sprawozdań. Ale to trzy tygodnie, semestr ma piętnaście. Pozostałe dwanaście chodziłam tylko na zajęcia i uczyłam się na laborki, czasem robiąc jakiś projekt.

I tu się nasuwa pytanie: Faktycznie było tak mało roboty przez te 12 tygodni, czy po prostu przyzwyczaiłam się do panujących warunków i mimo 536 godzin spędzonych na PG w semestrze (średnio z dojazdami - 10 h dziennie poza domem), uczyłam się na bieżąco? Impossible.

Nie próbowałam wkuwać nic na pamięć, starałam się rozumieć to, czego się uczę. Nie przedłużałam na siłę nauki, jeśli w danym dniu nie jestem w stanie tego pojąć - to sama tego nie pojmę i szukałam pomocy u bardziej ogarniętych osób, które w dwóch zdaniach tłumaczyły mi, na czym problem polega i życie stawało się łatwiejsze. Nie przejmowałam się możliwością porażki, starałam się napisać tak, jak umiem, bez żadnej spiny.

Może właśnie o to chodzi? Nie rozpatruj przyszłości i tego, co będzie, jeśli się nie uda - po prostu idź się uczyć i staraj się zrobić tak, aby wyszło jak najlepiej. A jeśli to nie wychodzi - nie załamuj się, na pewno ktoś z Twoich znajomych to potrafi! :>

Pozdrówka i powodzenia w walce z sesją,
M.

niedziela, 13 stycznia 2013

Nic...

Zupełnie nic mi się nie chce. Nie robię nic. Nie wiem jak zaliczę te dwadzieścia rzeczy. Nie rozumiem niczego. Jestem nieznośna i kłótliwa.

Mam dość.

Chciałabym zasnąć i obudzić się, gdy będzie już po sesji.

Bardzo chce mi się pisać, ale wiem, że jeśli zacznę, to nie skończę wcześnie i tym samym stracę czas, który mogłam przeznaczyć na naukę, a potem będę sobie wyrzucać, że czegoś nie zrobiłam.

Patrzę na ten cholerny śnieg, który przywołuje wspomnienia i myślę, jak przeżyć następne tygodnie. Mam ochotę biegać, ale moje śliczne białe adidasy mogą nie przeżyć tego starcia ;<

I co mnie obchodzi, jaka jest definicja wału i etapy jego projektowania...?!

Potrzebuję chwili wytchnienia, czasu, w którym mogłabym wyluzować, nie myśleć o niczym ważnym, ale terminy gonią, projekty kopią, a zaliczenia grożą śmiercią...

Co ja tu robię?

I po co mi to wszystko? Dlaczego mam się starać, skoro i tak nic nie wyjdzie?

Brzmię jak jakaś 13-latka i tak samo się czuję. Tyle, że tym razem moje problemy nie polegają na tym, że X. mnie nie kocha, a na tym, że Podstawy Budowy Maszyn i 10 innych przedmiotów mnie nie kochają. Nie wiem co gorsze. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze. Wiedziałam, że istnieją samochody, że jeżdżą, nie obchodziło mnie,  co mają w środku...

Nieważne.
Idę pisać, a Maszyny zdam w poprawkowym...