niedziela, 15 września 2013

Leniwa niedziela

Dziwne uczucie, gdy do końca wakacji dwa tygodnie, a pogoda jest tak jesienna, jakby gdzieś już blisko była sesja. Zdecydowanie nie nastraja to optymizmem...
Lato przeminęło i trzeba wziąć się do roboty.

Tylko jak?


sobota, 17 sierpnia 2013

Roztargnienie

Jest 2:40, ale pory, kiedy wena nawiedzi się nie wybiera. Zalałam dzisiaj herbatę zimną wodą i na tym w zasadzie kończą się moje podobieństwa do wiersza. Rymy słabe, ale co tam.

czwartek, 25 lipca 2013

Rowerowo!

Wakacje są, większych planów jak nie było tak nie ma. Z pisaniem utknęłam w martwym punkcie i zupełnie nie radzę sobie z moją bohaterką, która robi co chce i strzela focha na cały świat. Trudny charakter, ech...

No i tak się złożyło, że bieganie porzuciłam - bo za ciepło, za bardzo męczy, za bardzo leniwa... I czas leciał, aż tu nagle zgadałyśmy się z Agatą i jeździmy. Endomondo mówi, że przejechałyśmy już 72,66 km. Jak na 4 wypady to w sumie dużo. Może jeszcze się uda do końca tygodnia zrobić tak, aby było 100 :D A jeśli nie, to trudno. Potem tydzień przerwy, bo Woodstock i znoowu.

W ogóle to dziwne, że jeżdżę ostatnio tyle, a zakwasów praktycznie żadnych... Zwłaszcza, że mój rower nie jest zbyt wygodny, ani przystosowany do jeżdżenia dłuższego niż dwa kilometry. Ot najzwyklejszy, najtańszy kupiony chyba z dziesięć lat temu za niewielkie pieniądze. Aż dziwne, że to jeszcze jeździ - trochę słabe hamulce, lekko krzywe tylne koło, ale daje radę. Zawrotnych prędkości nie osiągamy, więc może dlatego nic się jeszcze nie zepsuło :D

Odwiedzamy dawne nieuczęszczane trasy, którymi kiedyś zdarzyło nam się jechać i dodajemy nowe odcinki. Po dzisiejszej wyprawie wiemy, że więcej do miejscowości Borzęcin się nie zapuścimy - zdecydowanie dojazd pod górkę nie był przyjemny, powrót z górki, ale mimo wszystko ciężko było.


sobota, 29 czerwca 2013

Wakacje?

          W czwartek napisałam ostatnie zaliczenie i oficjalnie mam wakacje. I szczerze mówiąc, na chwilę obecną ich nie lubię. Bierze mnie jakieś przeziębienie i strasznie mnie denerwuje, że muszę siedzieć w domu i tylko sprzątać, co jest bardziej męczące niż studiowanie. Zdecydowanie wolałam rzadziej bywać w domu, a więcej czasu spędzać poza nim. Było to trochę męczące, ale po jednym dniu odpoczynku chce się już gdzieś pojechać, cokolwiek.

           I może to jest jakaś myśl, aby rozpocząć nowy projekt - coś, co by zajęło na wakacje, a później było taką skarbnicą wspomnień czy czegoś, aby to przeglądać w zimowe wieczory i dzielić się z innymi. Zobaczymy, czy i kiedy mi się odechce... A plan mam taki, aby przy jak najmniejszym nakładzie pieniędzy odwiedzić różne ciekawe miejsca, zrobić zdjęcia czy coś. Zobaczymy jak to wyjdzie.

           Tym samym fajnie by było napisać jakąś relację z podróży... Zaczynamy? Co prawda nie jest to wakacyjna wyprawa, ale zawsze mogę na ten temat napisać, bo jest dość świeża. Dość spontaniczny wypad za miasto z serii: Blisko i ładnie. Jezioro Otomin, położone około dziesięć kilometrów od centrum Gdańska. Dojazd linią 174, później drogę do jeziora można pokonać pieszo. Parking bezpłatny.
           Woda generalnie brudna, masę glonów, więc kąpieli nie polecam (po 2 semestrach basenu mam swego rodzaju spaczenie, że woda musi być tak czyściutka, aby widzieć dno...), ale można sobie posiedzieć, pospacerować, pogadać... :) Idealne miejsce na rozłożenie się z książką - cisza, spokój, można przemyśleć, napisać jakiś rozdział i przede wszystkim odpocząć. :> Najfajniejsze jest to, że niby blisko miasta, a jednocześnie czuć jakby było się w zupełnej głuszy - prawie jak moje magiczne Kłączno, o którym pewnie też napiszę w którejś kolejnej notce.
          Kolejna rzecz (po notesie) bez której od teraz nie wychodzę z domu: aparat ;>



czwartek, 23 maja 2013

Takie tam.

Dawno nie pisałam, choć wiele razy zaczynałam notkę i następnie ją usuwałam. Zawsze po chwili mi się odechciewało, znajdowałam coś do roboty i zapominałam, że miałam napisać.

I tak minął luty, marzec, kwiecień i prawie cały maj.
W międzyczasie zaliczyłam Pyrkon, zwiedziłam kolejną część Poznania w majówkę, odwiedziłam Hel, byłam na Technikaliach, robiłam milion projektów, sprawozdań i innych rzeczy związanych z uczelnią, uwaliłam 2 koła z elektry i jakoś żyję.
Kolejna sesja się zbliża, a później wakacje... Jakoś przeżyjemy, bo kto, jeśli nie my?

Zapomniałam o najważniejszym. 28 kwietnia zakończyłam pisanie książki, zaś 2 maja poprawki. Teraz jeszcze małe opinie znajomych, ewentualne korekty i próbujemy wysyłać ;)

Parę zdjęć kamerkowych przeróżnych :) 









wtorek, 29 stycznia 2013

I w zasadzie po sesji.

Zaraz? Pisałam tu szesnaście dni temu, że nie wiem jak zaliczę dwadzieścia rzeczy, a to wszystko już za mną? Ale jak to?!

Został mi jeden egzamin 7 lutego, reszta mam nadzieję, że do przodu. :)

Przechodniu, powiedz Fizyce, tu leżym, jej syny. 
Prawom jej do ostatniej posłuszni godziny

 A tak na serio, wierzyć mi się nie chce, że to wszystko zaliczyłam. To dla mnie jak jakiś sen, z którego zaraz się obudzę. Nie włożyłam w to tyle pracy, co podczas poprzednich sesji, a wszystko póki co w pierwszych terminach. Nie wiem, czy ta sesja była łatwiejsza, czy rozłożyłam sobie bardziej pracę - choć w to drugie wątpię. Nie uczyłam się przez cały semestr, obijałam się totalnie. O co więc chodzi?

Myślę i nic, trzy ostatnie tygodnie były straszne. Brak snu po nocach, zupełny brak rozumienia tematu, milion godzin spędzonych na PG i w jej okolicach, starając się napisać tysiąc raportów i sprawozdań. Ale to trzy tygodnie, semestr ma piętnaście. Pozostałe dwanaście chodziłam tylko na zajęcia i uczyłam się na laborki, czasem robiąc jakiś projekt.

I tu się nasuwa pytanie: Faktycznie było tak mało roboty przez te 12 tygodni, czy po prostu przyzwyczaiłam się do panujących warunków i mimo 536 godzin spędzonych na PG w semestrze (średnio z dojazdami - 10 h dziennie poza domem), uczyłam się na bieżąco? Impossible.

Nie próbowałam wkuwać nic na pamięć, starałam się rozumieć to, czego się uczę. Nie przedłużałam na siłę nauki, jeśli w danym dniu nie jestem w stanie tego pojąć - to sama tego nie pojmę i szukałam pomocy u bardziej ogarniętych osób, które w dwóch zdaniach tłumaczyły mi, na czym problem polega i życie stawało się łatwiejsze. Nie przejmowałam się możliwością porażki, starałam się napisać tak, jak umiem, bez żadnej spiny.

Może właśnie o to chodzi? Nie rozpatruj przyszłości i tego, co będzie, jeśli się nie uda - po prostu idź się uczyć i staraj się zrobić tak, aby wyszło jak najlepiej. A jeśli to nie wychodzi - nie załamuj się, na pewno ktoś z Twoich znajomych to potrafi! :>

Pozdrówka i powodzenia w walce z sesją,
M.

niedziela, 13 stycznia 2013

Nic...

Zupełnie nic mi się nie chce. Nie robię nic. Nie wiem jak zaliczę te dwadzieścia rzeczy. Nie rozumiem niczego. Jestem nieznośna i kłótliwa.

Mam dość.

Chciałabym zasnąć i obudzić się, gdy będzie już po sesji.

Bardzo chce mi się pisać, ale wiem, że jeśli zacznę, to nie skończę wcześnie i tym samym stracę czas, który mogłam przeznaczyć na naukę, a potem będę sobie wyrzucać, że czegoś nie zrobiłam.

Patrzę na ten cholerny śnieg, który przywołuje wspomnienia i myślę, jak przeżyć następne tygodnie. Mam ochotę biegać, ale moje śliczne białe adidasy mogą nie przeżyć tego starcia ;<

I co mnie obchodzi, jaka jest definicja wału i etapy jego projektowania...?!

Potrzebuję chwili wytchnienia, czasu, w którym mogłabym wyluzować, nie myśleć o niczym ważnym, ale terminy gonią, projekty kopią, a zaliczenia grożą śmiercią...

Co ja tu robię?

I po co mi to wszystko? Dlaczego mam się starać, skoro i tak nic nie wyjdzie?

Brzmię jak jakaś 13-latka i tak samo się czuję. Tyle, że tym razem moje problemy nie polegają na tym, że X. mnie nie kocha, a na tym, że Podstawy Budowy Maszyn i 10 innych przedmiotów mnie nie kochają. Nie wiem co gorsze. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze. Wiedziałam, że istnieją samochody, że jeżdżą, nie obchodziło mnie,  co mają w środku...

Nieważne.
Idę pisać, a Maszyny zdam w poprawkowym...